1 marca 2014

Rozdział 1 - "Nigdy nie byłaś mi obojętna, Caroline..."

*Klaus*

Doznania w piciu krwi Caroline jeszcze chwilę mną władały, by po kilku sekundach opuścić mnie na dobre. 
Nie mogłem nawet na nią spojrzeć. Przerzuciłem wzrok na zszokowanego Tylera, który stał w kuchni krzycząc wniebogłosy imię ukochanej. Byłem z siebie dumny, że zrobiłem demonstrację siły. Żałowałem że akurat na Caroline, lecz musiałem.
Widziałem jak Tyler patrzy na mnie ze złością i rządzą mordu wymalowaną na jego twarzy.
Oparłem się o framugę drzwi, które prowadziły do salonu w którym leżała blond-włosa. Kominek wyłożony kamieniami oświetlał cały pokój. Było dość przyjemnie, ale jeśli chodziło o elementy ozdobne, to wszystko było mdłe i nie w moim guście. Nagle ten nędznik podbiegł do leżącego na ziemi ciała dziewczyny. Podniósł ją, a ona jakby ocknęła się ze "snu", zaczęła panikować. Na mojej twarzy natychmiast
zagościł diabelski uśmieszek. To, co zrobiłem kochanej Caroline było złe. W jakiś dziwny sposób podobało mi się jej zaskoczenie, strach, który miała w oczach, zdając sobie sprawę z tego co zrobiłem. Aczkolwiek bałem się, bałem się, że mi nigdy nie wybaczy. Podobało mi się to, że w moich rękach jest jej życie, że to ja decyduję czy umrze czy nie. 
Głos w mojej głowie podpowiadał: To jest zwykła, młoda wampirzyca. Od kiedy przejmujesz się jej opinią? Robisz to na co masz ochotę w danym momencie. A jeden nie żywy wampir czy dwa to co to za różnica - pomyślałem, lecz odruchowo skarciłem się w myślach. Może i była młodą wampirzycą i dla niektórych przeciętną, lecz dla mnie była jak afrodyta, która przyszła znikąd i zawładnęła mną do reszty.
- O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże, o mój Boże! - blond-włosa panikowała. Została przeze mnie przebita, a następnie zatruta wilkołackim jadem.
Wpadła w histerie, wiedziała, że umrze i że choć jestem w pobliżu to nie uzdrowię jej. Wtedy okazałbym słabość, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Straciłbym wiarygodność.
- Hej, hej - Tyler próbował uspokoić Caroline - Spójrz na mnie - ciągnął. - Mogę to naprawić - zapewniał blond-włosą. 
- Och, doprawdy? - pomyślałem, śmiejąc się ironicznie sam do swoich myśli.
Dziewczyna popatrzyła na niego z niedowierzaniem i wygarnęła pod wpływem emocji
- Jak!? Jedyną rzeczą, która może mnie uzdrowić to jego krew!! - wykrzyczała, prosto w twarz ukochanego w akcie desperacji zerkając w moją stronę. Przyglądałem się tej wymianie zdań i uśmiechałem się głupkowato. W jakiś sposób cieszyłem się, że to ode mnie zależało, czy Caroline będzie żyć czy też nie. Miałem przewagę, byłem krok przed nimi.
- O mój Boże... - szepnęła. 
- Wiem. Naprawie to. - zadeklarował. Skinęli głową porozumiewawczo. Wtedy Tyler wstał i podszedł w moją stronę.
- O to ci chodziło tak? Żeby pokazać mi że jestem nikim? Proszę bardzo, jestem NIKIM - potwierdził, wskazując na swoją sylwetkę. - A teraz PROSZĘ, ocal, jej, życie! - wybłagał. Byłem dobitnie wzruszony jak bardzo ją kochał. Chciał dla niej poświęcić swoje wyzwolenie, byle by tylko żyła. Tak bardzo bawiła mnie ta sytuacja. - Jakież to romantyczne. Ukochany chcę poświęcić wszystko by uratować miłość swojego życia. Musiałem się z nim podroczyć, to było takie zabawne! Widząc jak na znienawidzonej przeze mnie twarzy pojawiają się zmarszczki, które jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że było warto.
- Nie - odparłem, posyłając mieszańcowi diabelski uśmieszek. Widziałem, że Caroline przygląda mi się z niedowierzaniem. Poczułem nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej.
Tyler wyglądał jakby coś rozważał. Był skupiony i pogrążony w myślach. Po chwili odezwał się.
- Jeśli uratujesz jej życie, znów będę twoim niewolnikiem. - powiedział stając co chwile na jednym słowie. Widziałem ile to go kosztowało. Ale mimo to wciąż byłem na
- Nie. -  Ta sytuacja była na prawdę ironiczna.  Sam Lockwood to było za mało. Na początku Tyler wygrażał mi, chciał mnie zabić, spiskował przeciwko mnie, a teraz chcę dołączyć do mojej armii mieszańców, bo jego dziewczyna umierała i wiedział że tylko ja mogę ją uleczyć.
- Tak sobie myślę, że mówisz to, co chcę usłyszeć. - mądrze zauważyłem. - To znaczy wcześniej mówiłeś, że jestem żałosny. - dodałem wyginając usta w niewinnym uśmiechu.
- I czy nie byłoby to z mojej strony żałosne gdybym jej pomógł? Wiedząc, że godzinę temu rozważałeś nad sposobem zabicie mnie, o czym zresztą nadal myślisz, bo chcesz wykazać się sprytem? - spytałem niewinnie. - Tak tylko pytam.
Bez trudu taksowałem zamiary Młodszego Lockwooda. Popatrzyłem na niego triumfalnie, za to on spojrzeniem pełnym pogardy i nienawiści. Caroline popatrzyła na mnie wzrokiem, który wyrażał tyle emocji. Niestety ale negatywnych, na temat mojej osoby. Nie musiała nic mówić. Widziałem w jej niebieskich oczach że mnie bardziej z ninawidziła. - Przecież zawsze mnie nienawidziła, jak to możliwe? - spytałem zaskoczony sam siebie. Ochrypłym aczkolwiek ostrym i powolnym głosem patrząc tępo w jeden punkt, wyprana z jakichkolwiek emocji  powiedziała.
- Tyler, zabierz mnie stąd. Nie chcę na niego patrzeć. - głosem, który nie wyrażał żadnego sprzeciwu poprosiła swojego ukochanego. 
Poczułem że w moim martwym sercu ponownie coś pęka. Dotarło do mnie że straciłem w oczach kobiety, która jako jedyna widziała we mnie krztynę dobra..Tyler skinął głową, podchodząc i biorąc blond-włosą na ręce. Caroline nagle krzyknęła zwijając się z bólu. Pękało mi serce, chciałem podbiec, i na siłę wcisnąć jej do gardła swoją krew, głaszcząc ją po blond lokach i zapewniać że będzie dobrze, ale nie mogłem. Straciłbym wiarygodność. Słyszałem jak zanosi ją po schodach do góry i wnosi do pokoju. Zapewne do Eleny. Stałem po środku salonu w domu młodej Gilbert. Stałem i przysłuchiwałem co się dzieje. Bo cóż innego mi pozostało. Słyszałem wszystko. To jak Tyler kładzie słodką Caroline na łóżko sobowtóra. Jak niebieskooka piękność próbuje powstrzymać się przed syknięciem z bólu, który wdał się gdy ukochany kładł ją na łóżku. Cisza. Wtem usłyszałem anielski, aczkolwiek ochrypły i roztrzęsiony głos Caroline.
- Jest co raz gorzej. - stwierdziła. Oddech miała niespokojny. Bała się. Zatrułem tętnice. Dlatego jad wilkołaka postępował o wiele szybciej.
- Przepraszam - zaszlochała. 
- Nie. To moja wina. To ja przepraszam. - poprawił ją Tyler.
- Nie, ty nic nie zrobiłeś. - zaprzeczała.
 Strasznie mdła wydawała się ta konwersacja. Ale jakoś musieli zacząć skoro to były ich ostatnie godziny.
- Przerwałem więź hybryd, zwróciłem je przeciwko Klausowi - odparł. - Powinienem to zostawić wtedy. - stwierdził oskarżycielskim tonem. Słychać było iż cierpiał z powodu, który leżał przed nim. Miał do siebie pretensje, że zerwał więź z moimi hybrydami. Nagle usłyszałem podwyższone tętno Caroline. Poderwałem się z kanapy na której siedziałem przysłuchując się ich wymianie zdań. Lecz tylko tyle mogłem zrobić. Byłem uwięziony do czasu, gdy czar Bonnie działał.
- Uwolniłeś ich, Tyler - stwierdziła szeptem. Chciała uświadomić temu nędznikowi że postąpił dobrze. 
Dobrze, uwalniając moje hybrydy. Nie chciałem słuchać tych bzdur. Ale nie mogłem, skazałem Caroline na śmierć w męczarniach, i sam siebie na wysłuchiwanie jak z każdym oddechem jej stan się pogarsza. Jeśli mam nigdy nie usłyszeć jej anielskiego tenoru, to muszę, muszę wsłuchać się w każde słowo. By móc po latach, wiekach wspominać. I żyć z myślą że zabiłem tak wspaniałą, na pozór głupią, pustą, wyszczekaną blondynkę. Ale ona była mądra, piękna, jak na swój wampirzy wiek silna i pełna światła. Ta dziewczyna przewróciła mój świat do góry nogami. I taka była prawda. Kryłem to pod bardzo grubą warstwą okrucieństwa, obojętności i wszystkiego co najgorsze. Ale najszczersza prawda była taka, że Ja nieustraszona, nieśmiertelna hybryda wampira-wilkołaka czuła coś do Caroline Forbes, która z każdą minutą słabła, To było zauroczenie, które z czasem przybrało na sile. Wystarczyło, by na myśl o mej ukochanej poczuć ból w mym martwym sercu i łzy, które piekły moje policzki na myśl, że po raz ostatni dzisiaj z nią rozmawiałem. Umrze z nienawiścią do mnie. A może to i lepiej? 
- Ludzie w ciebie wierzą, bo jesteś przywódcą. - wyszlochała. - Nie zapominaj o tym. - wyznała łamiącym głosem.
Słyszałem jak nieustraszony lecz wyzwolony hybryda powstrzymywał się od płaczu. Słowa Caroline go poruszyły, wiedział że to mogą być jej ostatnie.
Poczułem jak na moim policzku pojawiła się łza. Musiałem być twardy. Najstarszy, wyprany z uczuć twór na tym globie nie może pozwolić sobie na jakiekolwiek okazanie uczuć! - wmawiałem sobie. Ale to nic nie dało. Słyszałem tylko cisze i nieregularny, coraz słabszy puls blond-włosej. Po chwili Tyler zabrał głos i przerwał niezręczną cisze.
- Ufasz mi? - spytał. Wytarłem o rękaw łzy, które spływały z moich policzków. Warstwa lodu, która była twarda jak skała pękała. Caroline była jak słońce w w pierwszy dzień wiosny. Powodowała odwilż. Lecz nawet ona musiała się postarać. Lecz gdy usłyszałem jak mój anioł schodzi z mieszańcem po schodach, lód na nowo zaczął zamarzać. Na mojej twarzy malował się wyraz obojętności i cynizmu. Odwróciłem się i zobaczyłem jak ten nędznik kładzie na wpół przytomną blond-włosą na podłogę patrząc na mnie wyzywającym wzrokiem. Domyśliłem się że coś planuje. Po chwili powiedział obojętnie.


- Chcesz rządzić, Klaus? - zapytał. - Proszę - dodał wyzywająco.

- Teraz możesz rządzić jej życiem. - odparł wskazując ręką na całokształt blond-włosej piękności.

- Jeśli chcesz żeby - przełknął ślinę. - umarła, dobrze. Ale w takim razie będziesz tu siedział i patrzył jak umiera. - wygarnął mi bezczelnie w oczy i zniknął. Chciał mnie zaszantażować życiem Caroline. Sprytnie. Nie pomogę jej. Przynajmniej dostanie srogą nauczkę i zobaczy że Pierwotnym się nie zadziera. Caroline spojrzała na mnie, zrezygnowana. Tak jakby pogodziła się z tym że odejdzie. I że widziała ostatni raz swojego ukochanego. Wiedziałem że to już nie potrwa długo. Dlatego serce mi się krajało. Nie mogłem patrzeć jak cierpi. A jednak sam jej to zrobiłem. Nie mogąc znieść widoku niebieskookiej, podszedłem do niej kucając przy jej boku.

- To nic osobistego, kochana - powiedziałem. - Jeśli cię uzdrowię, to będzie oznaczało jego zwycięstwo. - Nie martw się. To nie potrwa długo. - zapewniłem. - Wiele razy widziałem jak moje ofiary umierały na ugryzienie wilkołaka trwało to cztery godziny. Później lekkie wstrząsy ciałem i umierały. - zapewniłem ją ze stoickim spokojem że umrze. Przełknęła głośno ślinę zamykając oczy i łapiąc głęboki wdech. Widziałem to. Pogodziła się z tym. Caroline Forbes. Pełna życia,  bijącego "na kilometr" światła, właśnie pogodziła się z tym że odejdzie z tego padołu. Niesamowite. Ta dziewczyna na każdym kroku mnie zaskakiwała. Za to ją lubiłem. Postanowiłem że położę ją na kanapę. Delikatnie wziąłem ją w swoje ramiona i kładąc na beżową sofę. Chciałem by ta chwila trwała dłużej. By ta kanapa stała tysiąc kilometrów stąd. Ale po trzech krokach kończyła się odległość jak i pobyt mojej ukochanej w mych ramionach. Po chwili głuchej ciszy zabrała głos. 

- Jeśli nie dasz mi swojej krwi, zginę. - stwierdziła blond-włosa. Najwyraźniej chciała mnie przekonać. Może jednak wcale nie pogodziła się z tym że odejdzie? 

- Zginiesz, a Tyler nauczy się swojej lekcji w trudniejszy sposób. - odparłem beznamiętnie. Stałem oparty o futrynę patrząc się w przestrzeń. Nie mogłem na nią patrzeć. Było z nią coraz gorzej, a mimo to nadal miała na tyle siły, by konwersować ze swoim oprawcą.

- Jak mogłeś mu to zrobić? Jego mamie? Mi? - ochrypłym aczkolwiek oskarżycielskim tonem spytała. 

- Mam tysiąc lat. Nazwij to nudą. - skwitowałem.

- Nie wierzę ci. - na znak że się nie zgadza pokręciła przecząco głową. 

- A może to dlatego, że jestem czystym złem i nie mogę się powstrzymać? - zagadnąłem ironicznie.

- Nie. - znowu zaprzeczyła. - To dlatego, że cierpisz. - skwitowała, łapiąc oddech po każdym wyrazie. Zdziwiła mnie. Co ona mogła o tym wiedzieć? Ja przecież nic nie czuję! Jak ona śmie tak twierdzić!? 

- A to oznacza, że jest w tobie jakaś część, która jest ludzka. - wymruczała na tyle bym ją usłyszał. Mało brakowało a zwaliłaby mnie z nóg. Miała racje. Gdzieś tam głęboko, jest część mnie, która momentami wychodzi na powierzchnie. Czasami pozwalam powrócić mojemu człowieczeństwu, ale tak by nikt tego nie wdział. A ta młoda, sprytna blond wampirzyca rozszyfrowała mnie. Nie wiem jak tego dokonała, ale jednak..Oburzony jej słowami jak i zdziwiony ruszyłem w jej stronę siadając na pobliskim stoliku do kawy.

- Jak możesz tak myśleć? - zapytałem z wyrzutem. Jak ona może uważać że jest we mnie coś z ludzkiego. Po tym co jej zrobiłem? Absurd. 

- Bo.. już...to...widziałam... - drżącym, zmęczonym głosem ledwo mi odpowiedziała.

- Złapałam się na tym, że starałam się zapomnieć o tych wszystkich strasznych rzeczach, które zrobiłeś. - odparła. Poczułem jak moje oczy zaszkliły się. Po moich policzkach zaczęła spływać ciesz, która wydrażała ścieżki. Odwróciłem twarz, by nie okazać słabości. By Caroline nie widziała mnie takim. Nie chciałem żeby umarła w przekonaniu że jestem dobry, zdolny do uczuć. Chciałem żeby dalej widziała tą krztynę dobra. Lecz nie w ten sposób. I jeżeli w ogóle ją jeszcze dostrzegała...

- Ale nie możesz, prawda? - stwierdziłem odwracając głowę w jej stronę i patrząc w jej niebieskie, już niepełne życia oczy. Chciałem żeby było inaczej. Nagle Caroline powiedziała rzecz, która zrodziła we mnie zalążek niepokoju, a może to była ulga? złość? Targało mną wiele sprzecznych ze sobą emocji. 

- Wiem, że.. mnie... - nabrała powietrza. Widziałem ile ją to kosztowało wysiłku - kochasz. - ostatnie słowo wyszeptała. Jej oczy zaczęły w nienaturalny sposób błyszczeć. po jej białych jak ściana policzkach, zaczęła spływać słona ciecz. Uczucia, które próbowałem zamaskować, przybierając maskę obojętności, wypłynęły. Rozpłakałem się jak małe dziecko nie wydając żadnego dźwięku. Teraz kiedy moja kochana leżała na łożu śmierci, rozszyfrowała mnie ponownie. Dowiedziała się że coś do niej czuję. Byłem zszokowany. Odwróciłem głowę w stronę blond-włosej. Po co miałem skrywać to co czułem, skoro leżała jedną nogą po drugiej stronie, niech wie że taki okrutny potwór jak ja, też potrafi coś czuć, a nawet okazywać uczucia.

- A każdy zdolny do miłości, może być ocalony. - odparła. A jednak, ta dobra istotka, obiekt moich westchnień. Moja platoniczna miłość, wybaczyła mi. To wszystko co zrobiłem jej, najbliższym sercu osobom. Jej samej. Nie mogłem w to uwierzyć. Cieszyłem się jak dziecko, lecz nie trwało to długo. Caroline umierała a ja byłem tego przyczyną. Nie było mi wcale do śmiechu gdy zdałem sobie sprawę że to nasza ostatnia rozmowa. Postanowiłem wszystko położyć na jedną kartę. Teraz albo na prawdę już nigdy.

- Jesteś pierwszą kobietą w mojej tysiąc letniej egzystencji, która sprawiła że poczułem. - zacząłem niepewnie przybliżając się nieznacznie do niebieskookiej. Zaskoczyłem ją ale nie zważając na to kontynuowałem. - Zaabsorbowała mnie twoja waleczność. Wiedząc kim jestem i do czego jestem zdolny potrafiłaś wygarnąć mi co o mnie myślisz. - uśmiechnąłem się cierpko na samo wspomnienie, gdy na balu rzuciła we mnie bransoletką wcześniej wygarniając mi co o mnie myśli. Widziałem jak na jej twarzy pojawia się szczery uśmiech, a z jej oczu wypływają łzy. Jedna po drugiej. - Nie zważając na to co mogę ci zrobić - dodałem śmiejąc się przez słoną ciecz. - I tak, czuję coś do ciebie moja droga. I nie mówię tu o zauroczeniu - spojrzałem na jej twarz pełno stoickiego spokoju i zrozumienia. 

- Chciałem pokazać ci świat, chciałem byś stała u mojego boku, żebyś pokochała mnie takiego jakim jestem. - mówiłem prawdę. Wszystko to co mówiłem było najszczerszą prawdą jaka wypłynęła z moich ust. 

- Ale nie mogę cię uzdrowić, kochana - załamałem głos. Przełknąłem gule pełną goryczy, złości, smutku, wszystkiego i zacząłem mówić dalej. - Tyler musi się nauczyć swojej lekcji w trudniejszy sposób. I wiedz że byłaś tylko przypadkową ofiarą. - dodałem widząc jak dziewczyna uśmiecha się przez łzy. Nagle stało się to, czego bałem się od dwóch godzin. Blond-włosa zaczęła szarzeć. powieki zaczęły drgać, a całe ciało zaczęły przeszywać drgawki jedna po drugiej. Złapałem niebieskooką za ramiona i zacząłem trząść. 

- Caroline! - krzyknąłem czując na swoich policzkach bobrze łzy. - Caroline! - ponowiłem krzyk szarpiąc za ramiona. Nagle dziewczyna otworzyła oczy. Udało mi się ją odratować. Ale tylko na chwilę. Jak widać los chciał, bym dokończył to co miałem jej do powiedzenia. I wtedy dotarło do mnie że mam niewiele czasu. Że wo gule go nie mam. Przeszedłem do sedna.


- I chcę.. - poczułem uścisk w gardle. - Żebyś wiedziała, że nigdy nie byłaś mi obojętna. Jeśli wiesz co mam na myśli. - dodałem po czym złożyłem na jej ustach delikatny, aczkolwiek subtelny pocałunek, który wyrażał wiele sprzecznych ze sobą emocji. Radość z tego, że w końcu nasze usta złączyły się. Smutek, rozpacz, gniew, żal że miał być to nasz pierwszy i ostatni raz. Dziewczyna po chwili osłupienia, ostatkiem sił odwzajemniła pocałunek.  

- Żegnaj - wyszeptała patrząc mi w oczy. Po chwili poczułem że jej usta zamarły. - Tylko nie to - pomyślałem zrozpaczony. Złapałem za szarą dłoń blond-włosego anioła patrząc ostatni raz na jej twarz. Wiedziałem że odchodzi, wahałem się, a mimo to moja duma nie pozwalała mi jej uleczyć...



*Caroline*



Ogarnął mnie mrok. Czułam tylko żelazny uścisk mojej dłoni i smak ust pierwotnego. Zdałam sobie sprawę że nie uleczył mnie. I że wyznał w swój dziwny sposób miłość do mnie. Ale było już za późno. Nie miałam do niego żalu. Jedyne czego żałowałam to to, że nie było mi dane pożegnać się z przyjaciółmi, którzy byli dla mnie jak rodzina. Z własną matką z którą nie zawsze miałam dobre kontakty. Gdy doznałam przemiany wszystko uległo zmianie. Zaczęłam patrzeć na świat przez inny pryzmat. Zrobiłam się "głębsza", poważniejsza. Już nie byłam pustą, płytką, egoistyczną Caroline Forbes jak kiedyś. A teraz? Teraz umarłam. Nie leżałam już na kanapie w domu Jeremiego i Eleny. Byłam po drugiej stronie. Moim oczom ukazali się ludzie, których straciłam, za którymi tęskniłam. Nareszcie mogłam ich zobaczyć.

- Caroline!? Co ty tu robisz!! - krzyknęli wszyscy chórem. Jeremy, Alaric, Jenna. 

- Ja.. - przełknęłam ślinę. - Chyba u marłam.. - powiedziałam zalewając się łzami. 

- Widzimy przecież. - zauważył kąśliwie Jeremy. 

- Nawet po śmierci potrafisz dokuczyć - odbiłam piłeczkę. Jer, tylko się zaśmiał na co wszyscy popatrzyli na chłopaka z wyrzutem. Zmieszany spuścił wzrok na buty dalej chichocząc.

- A więc tak tu wygląda.. - zagadnęłam. - Tak wygląda druga strona? Mam nadzieje że są tu jakieś sklepy - dodałam. Wszyscy zaczęli się śmiać. Gdy wszyscy się uspokoili Jenna zaczęła mówić. Była nieobecna.

- Wiedźmy mówią, że możesz wrócić do świata żywych, Caroline. - odparła beznamiętnie wyrwana z głębokiego transu Jenna, ciotka Eleny. - Ponieważ mimo tego iż jesteś wampirem, widzą w tobie, dobroć, to światło postanowiły dać ci drugą szanse. Ale - zawiesiła głos. -  Z jednym z nas. Musisz...wybrać - ostatnie słowo wyszeptała. Nagle wszystkie spojrzenia zostały skierowane na mnie. Byłam zszokowana. W głębi duszy dziękowałam wiedźmą za to że dają mi szanse. Z drugiej przeklinałam wniebogłosy. Kogo miałam wybrać? Wszystkich kochałam i chciałam żeby wszyscy ze mną wrócili, ale to by było za piękne. 

- Nie mogę między wami wybierać! Kocham was, jesteście moją rodziną! - krzyknęłam. - Jeśli wybiorę jednego, będę mieć wiecznie wyrzuty sumienia, a wieczność to długi okres czasu! - dodałam. Co ja teraz miałam zrobić? Nagle poczułam że coś mnie wsysa, ciągnie w dół, ciągnie mnie za nogi jak ruchome piaski. 

- Masz mało czasu, Caroline! Musisz wybrać! - krzyknął Ric. 

Spostrzegłam Kola. Zaskoczona jego obecnością zdołałam tylko wychwycić łobuzerski uśmiech, a następnie szczerą prośbę. Wiedziałam o co mu chodziło. Ale nie wiedziałam kogo! 
Nie wytrzymałam, poczułam jak nie widzialna siła ciągnie mnie w dół. Zamknęłam oczy mając przed nimi obraz radosnego Jeremiego gdy Elena z płaczem rzuca mu się na szyje. Jenne, która robi to samo ale z obojgiem. Alarica, który wpada w objęcia nas wszystkich popijając z Damonem bourbona. Wszyscy byli szczęśliwi. Żywi. Nawet Kol, który wita się ze swoim rodzeństwem, i przytula....BONNIE?!!? Z moich obrazów wyrwał mnie pyszny posmak krwi. To nie była ludzka krew, była o niebo lepsza niż ta z torebki, którą zwykłam pić. Po chwili dotarło do mnie że ktoś karmi mnie swoją krwią, głaszcząc najdelikatniej jak potrafi moje złote pukle loków. Otworzyłam oczy łapiąc ogromne hausty powietrza. Dusiłam się od braku tlenu. Poczułam że jestem oparta o coś bardzo twardego a ciepłego zarazem. Poczułam że dłoń, która spoczywała na mojej głowie gwałtownie zamarła. Później usłyszałam tylko ten brytyjski akcent i wiedziałam już do kogo on należał i o kogo się opierałam. 

- Klaus... - zdołałam wyszeptać. 

_________________________________________________________________________________
No to macie rozdział 1 - one-shotu :D. Uprzedzam że bez poprawek, więc wybaczcie za błędy lub powtarzające się zdania, ale jestem zmęczona a jest godzina 2:14

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział i niesamowicie wciągający.
    Brawo dziewczyno!
    Zabieram się za następne rozdziały:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę świetny rozdział widać że masz talent i potencjał. Super że piszesz o Klaroline, to jest jeden z najlepszych shipów w tym serialu

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy